Agata Wojno – Published 01/20

Agata Wojno

 

Podróże kształcą…

A jakże! Właśnie znów byłam w Nowym Yorku i doświadczenia akurat tej wizyty tak mi głęboko wbiły się w świadomość, że nie mogę ich tylko tam pozostawić. Ludzie mają tendencję do zachwycania się Nowym Yorkiem – pewnie – jedyne takie miejsce na świecie! Symbol naszej amerykańskiej potęgi i wyjątkowości. Ten nowojorski klimat, pośpiech, ilość ludzi wszędzie i zawsze, można nie tylko do tego się przyzwyczaić, ale to pokochać. Mnie się udało. Bardzo lubię bywać w Nowym Yorku, każdy pobyt rozwija mnie i wzbogaca o nowe obrazy, które skrzętnie trzymam w sercu, a które rozbudowują moją wierzę wspomnień do coraz to potężniejszych rozmiarów, dobrze, że nie mam limitowanej pamięci tak jak nasze gadżety elektroniczne…

Mój syn dostarcza mi wielu niebywałych atrakcji i powodów do wzruszeń, te wizyty w Nowym Yorku to też jego „sprawka”. Jako, że teraz otwiera się przed nim nowa przestrzeń – przeprowadzka do Miami, to właśnie miałam okazję doświadczyć czegoś, co mną poruszyło. I właśnie w Nowym Yorku. Jako, że tam wszystko jest inne, odbywa się inaczej niż w Cleveland (szczerze mówiąc, dopiero przez te podróże do tych bardziej egzotycznych miejsc w Ameryce, skłaniam się do zauważenia faktu, że moje ukochane Cleveland jest jednak… prowincją), wszystko dzieje się bardzo szybko i wszyscy robią wszystko też bardzo szybko. Ich, w Nowym Yorku (w większości) doprowadza do szału moja, powiedzmy skrupulatność i ilość zadawanych pytań, mnie ich pośpiech i gburowatość.

Widziałam ostatnio na Facebooku zdjęcie płonącej Australii i taki napis: „Jak już zginie ostatnie zwierzę, spłonie ostatnie drzewo, roztopią się lodowce i zabraknie wody do picia, wtedy człowiek uświadomi sobie, że nie można jeść pieniędzy.”

Wizyta w UPS Store w Nowym Yorku tak mną „zatrząsła”, że przypomniał mi się ten cytat z Facebooka.
Człowiek nabywa rzeczy, później się przeprowadza, nie mieści się to – to, albo niepotrzebne, szczególnie, kiedy kurtki, płaszcze i wszelkie czapki i szaliki zostaną zastąpione kremem z filtrem od słońca… Zmusiła mnie zatem sytuacja do odwiedzenia punktu UPS w Brooklynie, musiałam wysłać wszystko, co się nie mieściło. Ta różnica pomiędzy tym, jak jest u nas – w Cleveland a w wielkim mieście, w tym prozaicznym przypadku, jak wysłanie paczek, okazała się dla mnie szokiem. Facet nie dość, że na mnie  pokrzykiwał, że on tu pracuje, a nie odpowiada na pytania, żebym mu nie pomagała pakować, bo tylko przeszkadzam… (chodziło zresztą o doliczenie sporej sumki za pakowanie!). A jak mu zwróciłam uwagę, że mógłby być milszy, bo ja jestem i nie odpowiadam za jego frustracje, to mi fuknął: „Jestem niemiły, jak nie mogę pracować, ja tu pakuję i wysyłam, a nie mam być miły, za bycie miłym nikt mi nie płaci.” No tak. Jak się potem okazało, o czym już wspomniałam, to chodziło między innymi o to, że doliczył mi do rachunku $20 za „pracowanie” – pakowanie. Jejku, jak się śpieszył! Ten mega ziemski pośpiech owocował zużyciem niebotycznych ilości folii bąbelkowej i folii czarnej otulającej na koniec robione przez niego paczki. Jedną i drugą rozwijał z zamachem z wielkiej beli, z której brał metry folii,  a na której wciąż zostawały kilometry tejże folii. A ja myślałam: „skąd w jednym UPS tyle folii???” I jak się temu z przerażeniem przyglądałam, to docierało do mnie olśnienie… czy ja naprawdę muszę wysyłać te rzeczy i ten obraz? I czy jest on wart zużycia takich ilości plastiku?!!? Na moje paczki i dwa obrazy poszło tyle plastiku, że założę się, że jeżeli znajdzie się to w oceanie, to może owinąć dwa wieloryby do tego bardzo szczelnie, że nie będą mogły oddychać! I patrzyłam na te zwoje folii i na tę szybką pracę człowieka zniewolonego zarabianiem pieniędzy i myślałam: „co ja robię? To tak oszczędzam planetę? Po co mi ten obraz, nie wart tej folii, która się nie rozłoży za setki lat!… Co ja robię? A co ja mogę? Cóż mój jeden pakunek owinięty metrami folii zmieni? Jeżeli on tak pakuje wszystkie?”…

Wróciłam do Cleveland, paczki dotarły, pomimo fenomenalnej folii – zniszczone – rama obrazu została połamana, już zgłosiłam do UPS, pewnie zwrócą mi pieniądze. Dobrze, że facet w Brooklynie doliczył sobie za pakowanie, to coś mu z tego zostało. Odwinęłam pakunki i zastanawiałam się, co począć z tą biedną folią? Połknąć, żeby ocalić wieloryby? Odwiozłam do Heinen’s, gdzie zbierają wszelkie plastikowe opakowania do recycle. Tyle mogę zrobić – zawsze zaczynać od siebie. Wyeliminować wszystkie plastikowe reklamówki, używać torby z materiału. Tak więcej zachodu, może nawet bakterii na tych torbach wielokrotnego użytku (mój mąż mnie na to uczula), ale ocalony jeden wieloryb? Bakterie nas nie zabiją, a plastik szczelnie otuli planetę i ja zeżre.

Kiedy poszłam do okolicznego Stone Oven na lunch i odkryłam, że od nowego roku kubki plastikowe na wodę zostały zastąpione zwykłymi kubkami i że zniknęły słomki, to… poczułam… małą iskierkę ulgi, myśląc o potencjalnym szczęśliwym wielorybie…