Agata Wojno – Published 09 / 21

TRANSLATE

Naucz się zrzucać ciężar, który cię przygniata

Każdej wiosny i jesieni, moje psy przechodzą okres zrzucania sierści – lenienia. Wiosną, pozbywają się ich zimowego, ciężkiego futerka, a jesienią zrzucają letnią, lekką sierść, żeby nowa, ciepła, ochronna mogła znów okryć ich ciała na zimę. To naturalny cykl psiego życia.
Jako ludzie, nie przechodzimy procesów lenienia – zrzucania sierści, ale mamy okresy w życiu, kiedy zrzucanie, wyzbywanie się, duchowe “lenienie” może być zdrową odpowiedzią na wyzwania życia i przygotowaniem nas na następny sezon. Z wiekiem, czuję potrzebę “zrzucenia” tego, co mi zawadza, w domu, w otoczeniu, w ciele; żeby poczuć się lżej, weselej, bardziej energetycznie. Żeby tak się czuć, muszę pozwolić odejść rzeczom w moim życiu, które mnie przygniatają do ziemi swoim ciężarem bylejakości. W każdym życiu z biegiem lat nazbiera się tego “dziadostwa” dużo, oj nazbiera. Żeby pies nie zmieniał sezonowo sierści, to po kilku sezonach każdy pies wyglądałby jak niedźwiedź, no tak, czy nie?
Na mojej drodze, pojawili się (i wciąż pojawiają) ludzie, którzy są źródłem moich inspiracji. Jedną z takich ważnych inspiracji ostatnio jest relacja ze zdecydowanie starszą ode mnie nauczycielką yogi. Uczestniczę i obserwuję jej zewnętrzną i wewnętrzną metamorfozę i proszę Siłę Wyższą o podobną energię dla mnie samej. U mojej mentorki, rozpoczęło się “to” jakieś 5 lat temu, kiedy skończyła 65 lat i zaczęła być kolektorką emerytalnych benefitów. I wtedy ją olśniło: “Hej, to teraz jestem oficjalnie stara”. Z tym olśnieniem, nadeszło kolejne olśnienie: że jej czas w życiu się kurczy. Wtedy zaczęła myśleć – czy naprawdę chcę wciąż dźwigać ciężar moich odpowiedzialności? Czy chce dźwigać ciężar właścicielki biznesu i wszystkich związanych z nim spraw i obowiązków? Czy chce dźwigać ciężar uczuć, obligacji I poczucia winy? A co z ciężarem strachu? Strachu przed zmianą i strachu, że może być inaczej? “A jak ja sobie bez „tego wszystkiego” poradzę i czy sobie poradzę, jak już w końcu odpuszczę?”
Oprócz mentalnego ciężaru uczuć, emocji i decyzji, oczywiście był jeszcze fizyczny ciężar nadprogramowych funtów, które ochoczo zgromadziły się przez lata tu i tam: wszędzie. Tworząc pierzynkę fizycznych krągłości. Prawdopodobnie, owa pierzynka funtowa była dla niej przez cale życie fizyczną i mentalną tarczą osłony. Przed czym? Może właśnie przed zmianą. Osłona – ucieczka od intencjonalnego przeżywania życia. Ucieczka od bycia lekką swobodną, wolną i znalezienia więcej przestrzeni w życiu, żeby… być szczerą ze sobą samą i jej własną wewnętrzną istotą.
Pewnego dnia, moja mentorka zdecydowała, że pozwoli odejść temu wszystkiemu, co przygniatało ją do ziemi. To nic, że zajęło jej to jakieś ostatnie 50 lat życia. Teraz jest czas na “zrzucanie niechcianej sierści” – lubimy sobie tak żartować i teraz czuje się lżejsza: fizycznie, mentalnie, duchowo. W ostatnim, covidowym roku, zrzuciła 54 funty, odkurzyła swoje myśli i pojęcia, które towarzyszyły jej przez długie w końcu życie i które trzymały ją w niewoli.
I teraz, kiedy wybieramy się na spacer, słyszę: “im więcej tego balastu zrzucam, tym więcej uświadamiam sobie, ile tak naprawdę go mam i tym więcej chcę się wyzbyć. Chcę zminimalizować moje potrzeby, żeby być w życiu bardziej i bardziej wolną.”
“To, co robię – odkrywam teraz, to akt odwagi, zadedykowania czemuś silniejszemu niż ja, akt wiary – wszystkie te wartości w które wierzę, zawsze były częścią mnie, ale odkrywam je i doceniam i zagłębiam się w nich jakby od nowa. One mnie definiują, dają mi wsparcie i siłę do wejścia w finałowy sezon mojego życia.”
Jestem szczęściarą, bo mam takich mądrych ludzi wokół siebie.
Jenym z nich jest mąż. Cudownego męża mam, ci którzy go znają, może nawet myślą, że jest bardziej cudowny, niż ja wiem, że jest… Jego ulubiona maksyma, właściwie mantra, z którą się czasem kłócę jest: “obyśmy tylko takie problemy w życiu mieli” – kiedy narzekam, na przykład, że liście z drzew spadają i brudzą mi wszystko dookoła, albo kiedy mój pies wylewa kawę na nowy dywan, albo kiedy ktoś z “życzliwych”, doniesie mi, że inny “życzliwy” mówi, że jestem “wredna”… Na setki moich “dylematów”, które mnie zniewalają, zawsze ma tę swoją mantrę jako odpowiedz, która kiedyś mnie śmieszyła, teraz daje ukojenie.
Obyśmy tylko takie problemy mieli, jak wyzbywanie się zbędnego balastu w życiu. Jakikolwiek on jest. Wyzbywanie się tego, co nam nie służy, to… przywilej, nie problem!
Byłam kilka dni temu na uroczystej ceremonii celebrowania życia znanego profesora z Case Western Reserve University, znanego matematyka, Polaka, Wojbora Wojczyńskiego. Miałam przywilej robić z nim lata wstecz wywiad do Forum, później mieszkaliśmy w sąsiedztwie, jakoś nasze drogi się skrzyżowały “na chwilę”, niespodziewanie opuścił świat, który tak kochał, swoją uczelnię, rodzinę, studentów. Wycisnął znaczne piętno na życiu wielu osób, był niezwykle radosnym, spełnionym człowiekiem. Napisał 18 książek z dziedziny matematycznej, grał w tenisa na poziomie profesjonalnym, należał do tej kategorii ludzi, którzy zamierzają żyć co najmniej 100l at i zawsze wyglądać i czuć się na 50. Usłyszałam, siedząc zadumana w kościele uniwersyteckim na Euclid Ave, że “kiedy usłyszymy piękną klasyczną muzykę polskiego kompozytora Chopina, albo bicie dzwonów kościelnych, to profesor Wojbor mówi: hello i do zobaczenia”. Był wsród studentów nie tylko genialnym profesorem matematyki ale i ambasadorem polskiej sztuki, kultury, muzyki. Bardzo cenił swoje polskie pochodzenie i kochał Polskę. Niezwykle często odwiedzał kraj, pozostawał w ciągłym kontakcie zawodowym i we współpracy z uczelniami w Polsce, szczególnie z Uniwersytetem Wrocławskim. Wierzył, że to co mamy to jeden dzień, który w każdej chwili możemy zacząć od nowa i przeżyć jak najowocniej. Że życie składa się z takich dni i nie warto ich marnować “na nic”. Jego dni miały znaczenie, jego świat i otoczenie były bardzo zorganizowane i poukładane, jego samochód zawsze czysty, jego uśmiech zarażający, a jego gabinet pełen książek, tak, że mało w nim było miejsca, ale to nie przeszkadzało w odczuciu, że oddycha się w nim pełną piersią. Każdy inny balast wyrzucał, żeby koncentrować się tylko na tym, co było dla niego najcenniejsze – na karierze naukowej i rodzinie. Często, szczególne wcześnie rano można było profesora Wojbora zobaczyć na kortach tenisowych w Shaker Hts, z zapałem rozgrywającego jakiś kolejny mecz. Takie też było nasze ostatnie spotkanie przypadkowe na kortach w Shaker o poranku, latem zeszłego roku… I korty tenisowe w Shaker Hts i wydział matematyczny w Case University nie będą już takie same bez Wojbora.
Niech wyzbywanie się tego, co nam nie służy: rzeczy, przyzwyczajeń, myśli, nawet i ludzi, niech owo zrzucanie zbędnego balastu w życiu stanie się naszą sezonową koniecznością. Potraktujmy ową praktykę, jako przywilej dany ludzkości wraz z inteligencją. I niech ów zwyczaj służy nam jak najpiękniej w fizycznej, mentalnej i duchowej wędrówce.