Agata Wojno – Published 2-3 / 21

Od Redaktora

 

            Zawsze, kiedy zasiadam do pisania tej rubryki mam do wyboru: ma być miło czy szczerze, poważnie, czy zabawnie, z sensem lub bez?… Z reguły w głowie buszują mi setki najróżniejszych tematów, wśród nich staram się wybrać „jakiś taki nadający się” do polonijnej gazety. Ale co to znaczy – nadający się? Bezpieczny, taki, którego nikt nie zauważy, ba – może nudny, tak, że nikt nawet nie przeczyta tej strony. Tylko taki mam wybór, bo o polityce nie będę przecież pisać, narażę się jednej stronie, punkty zdobędę u drugiej. Zresztą wszyscy widzimy co się dzieje. O gejach, Żydach, rasizmie, nierównościach społecznych i feminizmie, który by się przydał, ale którego nie chcą same kobiety, przecież nie uchodzi pisać do polonijnej gazety. I to jeszcze na dokładkę tej, której jestem redaktorem.

„Nie uchodzi”? To co „uchodzi” w takim razie? Jaką gazetą jesteśmy, kiedy podejmujemy tematy archaiczne tylko? A jaką będziemy, kontynuując ten bezpieczny, znany trend? Nieczytaną. To na pewno.

Nie mogę za wiele napisać o tym, co w Centrum, bo jak wiadomo, budynek wciąż pozostaje zamknięty, na szczęście odbywają się zajęcia Yogi w soboty 9 rano. Każdy, kto czyta ten felietonik może wstąpić na Yogę, kiedy mu tylko najdzie ochota. Serdecznie zapraszamy. Wszystkiego o Centrum dowiecie się zresztą z listu dyrektora; planujemy wznowić naszą działalność w okolicach maja, mając nadzieję, że sytuacja covidowa na to pozwoli.

            Zatem, daruję Wam te zaczepne tematy dziś za to napiszę o języku, a właściwie o jakości debaty publicznej, ostrej i niszczącej, jakiej jesteśmy świadkami od miesięcy (czy pandemia to uwypukliła, nie wiem? Może.) i chyba już trudno przechodzić obok tego obojętnie. Szczególnie media społecznościowe opanowali wściekli ludzie, których celem nie jest wymiana poglądów, dyskusja na poziomie i na temat. Ich celem jest atak, brutalny atak na kogo popadnie, byle zaatakować i wygrać. Ludzie w tej debacie dają sobie prawo, by oceniać i krytykować każdego, obrażać, odwoływać się do życia prywatnego, do pochodzenia, nawet do wyglądu.

            Czy wiedzą Państwo, co oznacza dziś czasownik „zaorać”? Jeszcze zupełnie niedawno dotyczył rolnictwa i oznaczał zaoranie gleby. W minionych latach mówiło się też „zaorać się” i znaczyło tyle, że ktoś się zapracowuje ponad siły i jest wyeksploatowany. A dziś „zaorać” oznacza zniszczenie werbalne, pokonanie kogoś w dyskusji, wdeptanie w glebę słowne, upokorzenie w debacie. Mówi się: „zaorałem gościa w komentarzu, co mi będzie farmazony o maseczkach wygadywał, debil jeden”. Tak brzmi język debaty w mediach społecznościowych, ale i nie tylko – w mediach publicznych on się o zgrozo – niewiele różni.

Mam taki zwyczaj (pewnie nie tylko ja), że w czasie gorących wydarzeń w życiu publicznym – na przykład protestów w obronie praw kobiet w Polsce, wchodzę na opiniotwórczy fejsbukowy profil niezależnego kanału informacyjnego, który transmituje wydarzenia na żywo. A tam, jak seria z karabinu maszynowego pod relacją live lecą komentarze zarówno zwolenników aborcji, jak i wyznawców poglądów w obronie życia. Taką skalę agresji trudno sobie wyobrazić, a jednak ona jest w tych wszystkich komentarzach ludzi, którzy nie próbują siebie ani do niczego przekonać, ani niczego wytłumaczyć. Oni mają jeden cel – zaorać przeciwnika.

Dotyczy to właściwie każdego napotkanego, gorącego ostatnio tematu. Każdego bez wyjątku. Newralgicznych jest kilka, wciąż się nie nudzą: kościół, rząd, przemoc wobec kobiet, LGBT, pandemia, maseczki, szczepionki. Każdy z nich wywołuje morze okrutnej dyskusji, tak głębokie, że obawiam się, że nawet Mojżesz mógłby mieć problem by je przejść suchą nogą.

            Przykład z ostatniej chwili to słynny wywiad Oprah z Meghan i Harrym. Niezobowiązująco zabrałam głos w jakiejś dyskusji, bo przeraziły mnie komentarze walczących ze sobą ludzi o co? O rodzinę królewską, kto tam lepszy, a kto gorszy i „jak ta bezczelna Meghan w ogóle może tak kłamać”… Ośmieliłam się zabrać głos w stylu centrystki – mediatorki, co uważam jest najlepsze i najbardziej się wpisuje w mój wachlarz przekonań, tyle tylko, że ostatnio zupełnie mi się nie sprawdza. Nawet za Meghan i Harrego oberwałam po głowie i zostałam „wyzwana” od „zepsutych, kolejnych, wielkich polskich amerykanek” (bo nasi rodacy w  Polsce szczerze nie cierpią nas tutaj…). Kobiety rzuciły się na mnie z zajadłością lwicy wręcz… – „że jak bronię Maghan, to jestem tak samo zepsuta”, a jeden gość nawyzywał całą Amerykę i system amerykański; wszystkie polityczne ułamki wrzucił do swego personalnego ataku na mnie. I co takiemu gościowi możesz powiedzieć? Jak on „wszystko” wie, bo tu był 2 lata… Ręce opadają. Wracając do czasownika, od którego zaczęłam swoje opowiadania o debacie publicznej – zostałam zaorana.

            Zaczęłam się zastanawiać, czy taki charakter dyskusji jest rzeczywiście polską specyfiką? I wyszło mi, że raczej tak. Ponadto Polacy używają w dużym stopniu argumentów patriotyzmu w swoich dyskusjach. Amerykanie, jakoś to prowadzą dużo łagodniej, z większym wyczuciem. Zdecydowanie mniej emocji, zdumienia i nerwów kosztuje mnie uczestnictwo w dyskusjach na różnych grupach fejsbukowych amerykańskich. W Polsce, jest bez obrazy – rzeź. W każdej grupie w Polsce, jeśli nawet wątkiem łączącym jest po prostu jakiś neutralny temat, jest tak samo. Natychmiast powstają dwie strony dyskusji i obrzucają się coraz bardziej obraźliwymi słowami. Ludzie potrafią się pokłócić na przykład o psy – zanieczyszczają trawniki albo nie, puszczane są bez smyczy – a to w porządku czy nie, powinno się biegać z psem albo nie. Takich tematów jest multum. Wydawałoby się, że da się przecież spokojnie podyskutować o psach albo jeżdżeniu samochodem, ale nie. Każdy temat jest powodem do orania oponenta. Pewien, mój rozmówca z Facebooka pisze tak: „Covidowcy” i „antycovidowcy” linczują się wszędzie, więc w  jakimś sensie to rozumiem. Ale dlaczego każdy temat jest dobry, by się wściekać na oponentów, tego nie pojmuję. Dla mnie to jakiś rodzaj sieciowego przyzwolenia. Aż trudno uwierzyć, że kiedyś obowiązywała etykieta i zwyczaje internetowe były raczej lepsze niż w świecie realnym”.

            Kiedyś… było jakoś inaczej, a czasownik „zaorać” dotyczył w zasadzie rolnictwa.

Tak. Takiej skali agresji nie było już dawno. Co się z nami stało? Gdzie podzialiśmy powściągliwość w ocenie innych, kulturę współżycia i dialogu, szacunek dla kogoś, kto myśli inaczej? Żyjemy w kulturze unieważniania zdania innych, eliminowania tych, którzy ośmielają się mieć inne poglądy.

Dokąd to nas prowadzi?

Tak niewiele przecież trzeba, by pięści zamienić w bukiet kwiatów. Szczególnie teraz, kiedy już wiosna. Szukajmy pozytywów. Bądźmy dla siebie łaskawsi.