Powiedź mi, co czytacz, a powiem Ci, kim jesteś
„Widzenia nad Zatoką San Francisco”
Proponuję pozostawanie w kręgu twórczości Czesława Miłosza i prezentuję jego następną książkę „Widzenia nad Zatoką San Francisco”. Jest to, podobnie jak „Alfabet”, zbiór esejów. Tym razem, jak wskazuje tytuł, powstałych w wyniku oglądania Ameryki z bliska.
Miłosz przybył do Kalifornii z Francji w roku 1960 na zaproszenie Uniwersytetu w Berkeley, gdzie dano mu etat wykładowcy języków i literatury słowiańskiej. Miał obiekcje przed objęciem tego stanowiska, ale perspektywa pracy z młodzieżą stała się dla niego dużą zachętą. Długo jednak nie zlikwidował podparyskiego mieszkania licząc, że po krótkim czasie powróci do Europy. Został w Ameryce na ponad trzy dekady.
Do roku 1978, czyli do otrzymania amerykańskiej nagrody Neustadt (zwanej Małym Noblem), Miłosz pozostawał ciągle mało znanym poetą, a do tego w Polsce pisarzem zakazanym. Dopiero po Noblu, w 1980 roku Ameryka przyjęła go do grona swoich artystycznych i intelektualnych elit. To na tej ziemi powstały jego najlepsze dzieła poetyckie i prozatorskie, ukazujące się w wielu językach i w licznych książkowych wydaniach. Tu poznał języki: hebrajski oraz starogrecki. Dzięki temu mógł przetłumaczyć pewne części Biblii najpiękniejszą polszczyzną.
Co takiego można wyczytać w 33 esejach w „ Widzeniach nad Zatoką San Francisco?” W pierwszych 7 autor odkrywa krajobraz Zachodniego Wybrzeża, uczy się tego krajobrazu. Podziwia mnogość odmian zwierząt i gigantyzm roślin. Strzeliste sekwoje jak katedry z wysokimi wieżami, wierzchołkami sięgają nieba. A rozległą i niepoznawalną do końca Naturę widzi jakby przedstawicielkę Boga. Daje szeroką perspektywę widzenia tej Natury. Pisze, że „aby doświadczyć siły i piękna Natury nie wystarczy pięć zmysłów, trzeba jeszcze otworzyć serce, gdyż wiele spraw jest niewidzialnych dla oka.”
W dalszych rozdziałach odkrywa Amerykę mniej piękną… Patrzy na historię „Nowego Świata” i odnajduje w niej karty umoczone we krwi. Tu ludzie ludziom zgotowali niewyobrażalne piekło. Mordowanie Indian i kolorowych niewolników miało na celu „ulepszanie” tego Nowego Świata. A, demokratyczna Konstytucja z 1787 roku dotyczyła tylko białych mieszkańców.
Mamy tu opisy Ameryki widzianej oczami przybyłego z Europy emigranta, dla którego wszystko jest inne… Nie porównywał dwóch światów, ale przeprowadzał myślową analizę. On, urodzony na Litwie w atmosferze życia dworskiego i tradycji szlacheckiej, wkroczył w świat bez ideałów, zdominowany przez wielką technikę. Uwikłany w wojnę w Wietnamie, której również jak większość społeczeństwa, nie akceptował.
Ocenił zastane tu masową kulturę i nowoczesną cywilizację z uczuciami dużej dezaprobaty, a nawet lękiem. Zobaczył życie sprowadzone do zarabiania i konsumpcji, niejako zdehumanizowany świat. Nazywa rozwój Stanów nieorganicznym, bo szalony wyścig produkcji sprowadził ludzi do roli „śrubek i trybików”.
Monotonne krajobrazy miast z jednakową zabudową nazwał „neonowymi pustyniami z połaciami ruder i śmieci na peryferiach”.
Autor pracując z młodzieżą znalazł się w samym centrum ruchu hippisowskiego lat sześćdziesiątych i rozpatrywał powody powstania tej sytuacji. Widział, że jest to protest młodych ludzi, poszukujących czegoś lepszego, jakichś wyższych celów. I znaleziono je w LSD, marihuanie oraz we „free life” jako w wyzwoleniu i wypełnieniu pustki. Stan ten trwał 9 lat. A potem zwyczaje Dzieci Kwiatów zanikały i następował powrót do normalnego życia.
Oczywiście w „Widzeniach” znajduje się więcej interesujących tematów. Autorowi udaje się odnaleźć w Ameryce wiele plusów. Wierzy, że zastana sytuacja jest tymczasowa, a opisane ważne problemy mają głębszą stronę i dotyczą całego świata.
To ciekawa i ambitna książka. Jest dostępna w dwóch językach i warto ją poznać.
Elżbieta Ulanowska