Józef Hart – Published 05/19

Rozważania emeryta…
Siedzę sobie na tarasie i palę fajeczkę (tę przysłowiową, bo w dzisiejszych czasach podobno palą tylko samobójcy). Siedzę i sobie myślę: co ja takiego osiągnąłem w swoim życiu? I zaraz następne pytanie: a kto powiedział, że cokolwiek musiałem osiągnąć? Zdaje mi się, że takim myśleniem otwieram puszkę Pandory, bo przecież wszyscy naokoło mnie gonią za tym, aby coś osiągnąć. Już nie mówiąc o tym, że nasi rodzice chcieli, żebyśmy coś osiągnęli (podejrzewam, często dlatego, że oni nie mogli…), szkoła i studia „przygotowywały” nas do sukcesów – a przecież sukcesy to osiągnięcia. A skoro już mowa o osiągnięciach, to jak je zmierzyć, do czego porównać? Jedną z takich miar jest podobno konto bankowe – tutaj na pewno nie mam czym się chwalić, choćby w porównaniu do członków Klubu Milionera. Bohaterem też nie jestem, bo żadnych medali nie mam. W konkursach miejsc nie zajmowałem, wyścigów nie wygrywałem, tylko w turniejach brydżowych osiągałem „sukcesy” – to znaczy wygrywałem, plasowałem się na czołowych miejscach. No tak, ale czy mistrzostwo w brydżu można zaliczyć do osiągnięć? Wygląda więc na to, że jestem po prostu zwykłym człowiekiem – ale o tym to ja zawsze wiedziałem. Zatem nie przejdę do historii jako Ktoś, może tylko moje prawnuki wspomną o mnie w chwili zadumy. Kiedy jednak zastanawiam się nad tym trochę głębiej dochodzę do wniosku, że dużo ważniejszy jest tu bilans moich uczynków: czy zrobiłem więcej dobrego niż złego, czy pomogłem bardziej ludziom niż ich skrzywdziłem. I tutaj jestem pewny, ze moje saldo jest dodatnie…                                                                                                                           
Siedzę sobie na tarasie i patrzę naokoło: jak tu miło i przyjemnie, ptaszki śpiewają, sarenki biegają – zupełnie jak na wsi. A przecież mieszkam w mieście! Ale co to za miasto? Kawiarenek nie ma, na ulicach ludzi nie widać, tylko samochody migają (zamiast tramwajów). No tak, ale jestem przecież panem na włościach, mam dom i ziemię! I mam także samochód (nie tak dawno nawet dwa, bo żeby dojechać do pracy trzeba było mieć samochód). No więc, kiedy pytam siebie, gdzie chciałbym mieszkać, w mieście czy na wsi, to na pewno czuję się lepiej w mieście. Jakoś mi ten „American dream” o własnym domku nie wyszedł najlepiej. Może dlatego, że nie nauczyłem się „bawić” w stolarza, hydraulika, ogrodnika, czy mechanika – zawsze byłem bardziej za książkami niż za młotkiem.                                                                                                    
Siedzę sobie na tarasie i wspominam moje młodzieńcze lata. To były czasy beztroskie, pełne optymizmu i nadziei. Nie powiem, że jestem teraz pesymistą, ale… W poszukiwaniu recepty na pozbycie się „czarnych chmur” w moim życiu, wpadł w mi ręce „Przewodnik osiągania szczęścia” wysyłany do członków przez UnitedHealthcare. Myślę, że nikt nie będzie mi miał za złe, jeśli przytoczę tutaj niektóre punkty pomagające osiągać „osobiste szczęście”. A więc między innymi: śmiech – uwalnia endorfiny; pozbywanie się pretensji do innych – pomaga w uzyskaniu spokoju, nadziei i zadowolenia; aktywny umysł – prowadzi do satysfakcji z uzyskanych osiągnięć, choćby tak małych jak przeczytana książka czy rozwiązana zagadka; aktywność fizyczna – pomaga w uzyskaniu lepszych nastrojów. Proste, małe przyjemności, takie jak dobra mała kawa czy ulubiona piosenka, poprawiają nastrój. Lista jest dosyć długa, więc jeszcze tylko jeden punkt: według niektórych psychologów relacje z innymi ludźmi są najbardziej znaczącym i ważnym aspektem przetrwania i rozwoju. Pomocne może tu być zaangażowanie w działalność w grupach społecznych (lub organizacjach), albo cotygodniowe spotkania z przyjaciółmi na obiedzie. Zauważmy, że Polsko-Amerykańskie Centrum Kultury bardzo się tu przydaje…

Józef Hart