Lech Foremski – Published 01/19

 

Opowiadanie ze zbioru „Bękart”.

Cała książka jest dostępna w sklepie internetowym:

www.smashwords.com 

 

1.         MUZEUM TERAŹNIEJSZOŚCI

2.         Część druga

Lech Foremski

 

„Wszyscy cierpimy karę za to, czego się wyrzekamy”. 

Oskar Wilde

 

Kobieta klasnęła w dłonie, uciszając chaos dziecięcych bezładnych głosów odbijających się echem po obszernych wnętrzach muzealnych.

Stanowczo zapytała:

— Czy wszystkie dzieci mają na butach filcowe kapcie?

Oczy przewodniczki przebiegły po naszych płowych główkach, jakby pragnąc wykryć między nami przyszłego przestępcę. Po krótkiej przerwie wymownie chrząknęła, wyraźnie oddzielając wyrazy, zakomunikowała:

— Po muzeum chodzimy spokojnie. Nikt nie ma prawa biegać czy ślizgać się po parkiecie. Zabronione jest dotykanie eksponatów. Mówimy cicho, żeby innym nie przeszkadzać.

Podprowadziła nas do postumentu, na którym stał starszy mężczyzna w niemodnym zakurzonym ubraniu. Pomimo, że był żywy, to jednak wyglądał tak, jak gdyby był zatrzymaną klatką filmową lub zamrożonym obrazem holograficznym.

Kobieta wskazując, uroczystym podniosłym głosem zakomunikowała:

— A oto nasz eksponat. Człowiek, który wyjechał dawno temu ze swojego rodzinnego kraju i wszystko, co było jego historią, zamarło, zatrzymało się, jest w jego myśleniu zamknięte w pętli czasu teraźniejszego. Dziś obejrzymy go jako jedyną unikalną ekspozycję. Nigdzie takiego fenomenu nie znajdziecie… W innych muzeach eksponaty są pokazywane w czasie przeszłym, ale u nas, i tylko u nas, w czasie teraźniejszym. Wyjątkowość tej ekspozycji nie jest kosmiczną pomyłką. Jednak nikt nie potrafi wytłumaczyć, w jaki sposób doszło do tej absurdalnej kondycji. Jedno jest pewne; żywą, aktualną przeszłość tylko u tego emigranta odkryto w czasie teraźniejszym.

Dlatego widzimy na ekranie jego świadomości, sekundy, minuty, godziny, dni i lata, a także ludzi i miejsca, których już nie ma, ale tutaj są, istnieją i się nie zmieniają, z tą tylko różnicą, że są zamrożone w czasie i przestrzeni. Tylko nasz eksponat daje nam jedyną okazję, żeby wejść w duszę emigranta i zrozumieć jego dylemat w pojmowaniu i interpretowaniu rzeczywistości, w której żyje.

Proszę podejść do drugiego ekranu, który pokazuje nam obraz z takiej perspektywy, jak byśmy oglądali świat jego oczami.

Widzicie tu jego nowy kraj, którego się uczy. Studiuje go od wielu lat, przebywa w nim dłużej niż w ojczyźnie, którą opuścił, ale nie potrafi uznać tego miejsca na ziemi za swoje własne. Rozumie nowy język, którego się nauczył, ale jego dźwięki wciąż są mu obce i potrzebuje krótkiej chwili, żeby oswoić się z jego nutą. Gdy był dzieckiem, nigdy nie myślał, że te dziwne obce dźwięki zostaną wpisane w partyturę jego istnienia. To śmieszne, ale transformacja języka jest dla niego procesem niewiarygodnie bolesnym. Zmieniając język odnosi wrażenie, że zmienia swoją osobowość. Dlatego trzyma się go tak, jakby pragnął sobie udowodnić, że wciąż jest taki sam jak wówczas, gdy opuszczał miejsce, które go ukształtowało. Stał się dla siebie kosmosem swojej młodości, ruchomą ojczyzną, tylko powierzchownie ocierającą się o krawędzie nowego świata, i z tego powodu pragnie pozostać obojętny na wszelkie zewnętrzne wpływy.

Dzieci i wnuki, żeby okazać mu swoje uczucia i przywiązanie, mówią okaleczonymi, obcymi sobie nutami jego starej ojczyzny. Za ten miłosierny uczynek obdarza ich uśmiechem serdecznej wdzięczności. Gdy od niego odchodzą, mowa ich staje się podobna do śpiewu ptaków wypuszczonych z klatki, śpiewają niesfałszowanymi nutami swego świata, w którym on ma niewielki udział.

Dobrze wie, że kochają go tak, jak się kocha stare obrazy wiszące w muzeum. Przychodzą do niego nakładając na buty grube filcowe kapcie. Mówią przyciszonymi, niepewnymi głosami i nie ślizgają się po parkietach. Toteż współżyje z nimi powierzchownie, bez wspólnego swobodnego języka. Jest dla nich jak muzealny eksponat, dostępny dla wszystkich, ale do nikogo nie należący.

Gdy chodzi ulicami, wszystko go ciekawi, czuje ekscytację, ale gdy pragnie włączyć się w gonitwę barwnych korowodów, natrafia na grubą, zimną szybę oddzielającą go od pędu pulsującej żywej materii. Nie jest w tym miejscu turystą, ale i nie jest także w pełni…

Grunt usuwa się pod stopami i wpada w przepaść alienacji i samotności. Wówczas dzwoni do starego kraju, godzinami rozmawia z rodziną, która jest mu jedyną prawdziwą ojczyzną. Gdyż tylko oni znają eksponaty z jego muzeum pamięci, dla nich są czasem przeszłym, on ma je w teraźniejszości.

Odkłada słuchawkę telefonu. Chwilę przeżywa słodkie wspomnienia, rozpychające się w kolejce czasu i przestrzeni, następnie ustawia je w swoim muzeum teraźniejszości. Przymyka oczy i przenosi się w czasie – jest małym chłopcem, biegnie ulicami swego miasta.

Miarowy rytm końskich kopyt wystukuje na bruku czas targu na pobliskim rynku. Z bojaźnią przeciska się pomiędzy ludźmi, zwierzętami i stłoczonymi furmankami. Czuje zapach siana, końskiego łajna i kwaśnego sera. Wkoło zalega ciepły miodowy spokój, ludzie są podnieceni robionymi zakupami. Wykrzykują, zachwalając przywiezione ze wsi produkty. Szum, jakby rój pszczół obsiadł wszystko, tworząc kokon nowego królestwa.

Jakże to dziwne, że w pierwszych latach emigracji ten sam człowiek, uciekając przed troskami i uciążliwością swego miejsca urodzenia, nie rozumiał, nie widział, ani nie przeczuwał tych wszystkich bolesnych sprzeczności, jakie go teraz nękają. Jego pragmatyczne i racjonalne wyobrażenia był odrętwiałe i pozbawione pytań. Dopiero dziś, w ciszy tykającego zegara, czas przeszły przemienił się w teraźniejszy.

Życie emigranta.

Koniec części drugiej

CDN.