Lech Foremski – Published 12/18

Opowiadanie ze zbioru „Bękart”.

Cała książka jest dostępna w sklepie internetowym:

www.smashwords.com 

 

  1.     MUZEUM TERAŹNIEJSZOŚCI

Lech Foremski

 

„Wszyscy cierpimy karę za to, czego się wyrzekamy”.  – Oskar Wilde

Weszliśmy do muzeum, we wnętrzu obszernego holu nasze dziecięce głosy automatycznie uległy wyciszeniu. Echo było tak silne, że nawet szepty wydawały się agresywne, zakłócające wzniosły nastrój muzealnych sal. Służbowy wysoki kobiecy głos przeciął świętość tej ciszy rozkazując:

— Wszystkie dzieci nakładają na buty filcowe kapcie. Proszę podejść do skrzyni, wybrać po jednej parze i nałożyć je. Teraz dopiero powstał harmider, gdy rzucono się do tych papuci tak, jakby miały być własnością na całe życie…

Siedzę w fotelu, oglądam stary polski film, marnej propagandowej komunistycznej treści, a wzrusza mnie tak, że ukradkiem przed samym sobą ocieram toczącą się po moim policzku łzę. — Do jasnej cholery! Co się ze mną dzieje? Przecież takie filmidło to najgorszy komunistyczny gniot. Po co go oglądam?

Zawstydzony i upokorzony wyłączam telewizor, w pośpiechu nakładam kurtkę i wybiegam z domu. Głęboko wdycham ostre jesienne powietrze. Słoneczne promienie jaskrawym światłem malują żółte, czerwone i brązowe barwy. Podmuchy wiatru podrywają suche liście, które szeleszcząc i mamrocąc spadają mi pod nogi. Jest cicho. Jak daleko sięga wzrok nie widać żadnego przechodnia, ulica jest bezludna. Czuję się głupio, gdy idę pustym chodnikiem. Obok mnie przebiegły wiewiórki goniąc się, zręcznie wskoczyły na pobliskie drzewo i przyczajone wśród gałęzi w napięciu obserwują każdy mój ruch.

— Boją się mnie – pomyślałem. – W końcu tylko ja stanowię dla nich jakieś zagrożenie.

Odszedłem pośpiesznie pozostawiając je w spokoju. Prosta linia chodnika wzbudzała we mnie uczucie przygnębiającego smutku. Gdyby nie jednostajny szum samochodów dochodzący od pobliskiej autostrady, mógłbym sądzić, że jestem jedynym człowiekiem żyjącym na tej planecie. W oddali zamajaczyła sylwetka mężczyzny prowadzącego psa na smyczy. Nareszcie. Odetchnąłem z ulgą. Szczerze ucieszyłem się widząc drugiego człowieka w tym pustym krajobrazie. Z każdym krokiem narastała we mnie fala radości z nadarzającej się okazji wymiany kilku banalnych zdań. Przez głowę przebiegały różne stereotypowe wypowiedzi odpowiednie na tę okazję:

— Ładną mamy dziś pogodę… Te kolory drzew są przepyszne. Prawda, że dzisiejszy dzień jest przepiękny?

Nie miałem już więcej czasu by dobrać odpowiednie słowa, gdyż zbliżyliśmy się do siebie na odległość uśmiechu, który został wymieniony. Nawet pies merdając ogonem także dał przyjazny znak, a przechodzeń łagodnym głosem powiedział:

— Hi! How are you?

— Thank you, very well – odparłem odruchowo.

Moją odpowiedź skwitował miłym grymasem twarzy, po czym dodał spoglądając trochę ponad moją głową:

— Beautiful day.

I nie czekając na odpowiedź, szybko odszedł w pustą wielobarwną przestrzeń ulicy, ulicy mego…

— Nie! To nie moje miasto! To nie moja ulica! Lecz gdzie to jest, jeśli nie tutaj? Czy w ogóle mam tu coś własnego? O, tak. Moje dzieci i wnuki. To dla ich lepszego życia tu przyjechałem. Dlaczego więc zadaję sobie tak niemądre pytania?. Przecież jest oczywiste, mam obowiązek być szczęśliwy, wszystko, czego pragnąłem, a nawet i więcej, stało się moją własnością. A więc? Naprawdę jestem szczęśliwy. Tylko dlaczego boli mnie, gdy dźwięki mowy otaczających ludzi są inne niż te, których bezpodstawnie oczekuję? Dlaczego wciąż się spodziewam się, że idąc ulicą będę czuł się jak dawniej, że podbiegnie do mnie rozgorączkowane zabawą dziecko i na jednym wydechu zapyta:

— Proszę pana, która godzina?

Nie, tu żadne dziecko nie zapyta o tak banalną rzecz, tu żaden przechodzień nie odpowie na moje „dzień dobry” w znanej mi serdecznej tonacji, nikt nie usiądzie ze mną przy barze i pijąc piwo, ni z tego, ni z owego zapyta:

— Pamięta pan tamte czasy…?

A ja, uśmiechając się dyskretnie, mając ten sam obraz w oczach odpowiem:

— Pamiętam, pamiętam drogi panie. To były czasy… – I oboje, nieznajomi sobie, odlecimy niczym ptaki w przeszłość, którą tylko my znamy i pamiętamy.

Tak więc posiadam wszystko, a nie mam nic, ponieważ istnieję tylko w czasie teraźniejszym. Porzuciłem swoją przeszłość, stałem się muzeum teraźniejszości.

Oto absurdalne życie emigranta.

Koniec części pierwszej

CDN.