Małgorzata Oleksy – Published 01/17

Tess

( fragment dłuższej opowieści)

`Na każde święta w ośrodku opieki pojawia się więcej osób wizytujących.  Przychodzą rodziny, znajomi, przyjaciele…. Przynoszą prezenty, smakołyki, doniczkowe gwiazdy betlejemskie na Boże Narodzenie, lilie na Wielkanoc, dynie i chryzantemy na Dzień Dziękczynienia.

Rezydenci wyglądają wtedy jakoś inaczej – odświętniej, jaśniej, nabierają żywszych kolorów, stają się rozmowniejsi. Znajome głosy, twarze i dotyki bliskich są tym, czego potrzebują tutaj najbardziej.

`Ostatnio na Boże Narodzenie zobaczyłam całkiem nową odsłonę Tess: 60-kilkuletniej, w miarę sprawnej umysłowo rezydentki na wózku inwalidzkim, która zawsze miała depresję, a jedyną jej rozrywką pozostawały programy telewizyjne lub bingo, na które to zjeżdżała raz w tygodniu na pierwsze piętro. Jednak nawet w czasie oglądania TV lub grania w ulubione gry, z jej twarzy nigdy nie znikał wyraz przygnębienia, a całe ciało zdradzało ociężałość i pewne wycofanie.

 Tess ożywiała się tak naprawdę jedynie, gdy przychodziła niedziela, bo wtedy odwiedzał ją syn – sam lub z żoną. Widziałam wówczas radosną, młodszą o kilka lat i bardziej rozmowną Tess.  Miło było patrzeć na nią i aż nie chciało się wierzyć, że to ta sama kobieta!

 Zdarzały się jednak i takie niedziele, gdy Tess – pięknie uczesana, umalowana i wystrojona na przyjście syna, nie mogła się go doczekać. Jej nadzieja tliła się aż do momentu, gdy telefon nieoczekiwanie odwoływał wizytę. Tess opadała wtedy z sił i ponownie zanurzała się w czarnej jak smoła depresji. Wszelkie próby pielęgniarek rozweselenia kobiety komplementem, żartem czy rozmową umiały z niej wykrzesać tylko delikatny cień uśmiechu. Jednak ani jeden jego okruch nie docierał nigdy do oczu Tess. Te niezmiennie pozostawały smutne.

Tym razem na Boże Narodzenie Tess zamieniła się w niespotykany wulkan szczęścia! W jadalni otaczała ją grupka ludzi –syn z żoną i dwójka wnucząt – kilkunastoletni chłopiec i może 10-letnia dziewczynka. Nigdy przedtem tych dzieci nie widziałam. Raz tylko byłam przypadkowym świadkiem, gdy Tess pytała o nie syna, a ten tłumaczył, jak bardzo są zajęte.

Marzenie Tess wreszcie się spełniło! Otoczona rodziną starsza kobieta niemal tryskała nieziemskim blaskiem. Zwłaszcza jej oczy jaśniały jak diamenty i po raz pierwszy można było odkryć, jaki jest ich naturalny kolor. Otóż, były brązowe jak czekolada i tego dnia mogły osłodzić i ogrzać najsurowszą noc!

Tess śmiała się nie tylko do najbliższych, ale częstowała uśmiechami każdego, kto koło niej przechodził. Zdawała się wołać: Patrzcie, jaka jestem odmieniona!

 Kobieta rozkwitła jak zapomniany kwiat, który w końcu podlano wodą.

 Zadowolony syn otwierał dla niej pudełeczka z prezentami. Były tam kobiece precjoza – drobne kosmetyki, notesiki, długopisy, kolorowa biżuteria…. Ładna synowa w czerwonym sweterku z wyhaftowaną na przodzie choinką pochylała się nad Tess niczym pomocnica św. Mikołaja i coś jej cierpliwie objaśniała oraz pomagała przy próbowaniu i przymierzaniu rozłożonych na stole drobiazgów. Rozochocona Tess przypominała dziewczynkę, która cichaczem zakradła się pod choinkę, aby otworzyć wszystkie prezenty.

Dzieci przyglądały się temu z lekko znudzonymi minami. Po chwili, jak to współczesna młodzież ma w zwyczaju, zanurzyły twarze w ekranach smartfonów i odpłynęły w przysłowiowy kosmos! Tess nawet to nie przeszkadzało. Spijała wzrokiem widok najbliższych i jakby upychała w pamięci te chwile, robiąc zapasy na gorsze dni.

A my, ja z mężem i synami, siedzieliśmy z boku przy mojej Mamie i częstowaliśmy ją zmielonymi wcześniej na papkę świątecznymi, domowymi przysmakami( Mama po sepsie i dwóch wylewach miała oprócz wielu innych niedomagań, także problemy z połykaniem). Dyskretnie obserwowaliśmy radosną Tess oraz innych rezydentów zgromadzonych na sali i cieszyliśmy się z nimi tymi świątecznymi chwilami. Było tu więcej wizytujących członków rodzin. Większość z nich widziałam po raz pierwszy, chociaż przychodziłam do ośrodka prawie codziennie.

 Boże Narodzenie widocznie potrafi skutecznie zapukać do najbardziej obojętnych serc. Jest szansą dla rezydentów i ich rodzin oraz przyjaciół – szansą na spotkanie, na cud wspomnienia i bliskości, na zwyczajne zdanie egzaminu z człowieczeństwa…Niestety, nie dla wszystkich. Nie brak tu było i takich, których nikt nie odwiedził.

Może jutro? Może w przyszłym roku? Może, gdy stopnieją śniegi? Może na urodziny?… A może dopiero w godzinie śmierci?

 Jedno jest pewne – mieszkańcy ośrodków opieki umieją czekać. Robią to po mistrzowsku i do końca.

 

Gosia Oleksy