Ryszard Romaniuk – Published 09/17

TRANSLATE

I am pleased to inform you that you have been selected to participate in the Kosciuszko Foundation’s Teaching English in Poland Program (TEIP) – Summer 2017. You are assigned as a Teacher to the Kosciuszko Foundation’s American Teaching Staff for the Załęcze Wielkie English Language and American Culture Camp July 20-August 9, 2017.
 
Załęcze
Wszystko przez to moje gadulstwo! Przez lata Pani Dr Mary Kay Pieski zapraszała mnie, żebym pojechał do Polski uczyć dzieci angielskiego. Uczyć dzieci angielskiego! Dwie traumy w jednym! Między podstawówką a ogólniakiem przeniosłem się z rodziną z małego spokojnego miasta do Warszawy. Pierwszego dnia, jak porządne dziecko z prowincji, poszedłem do szkoły w garniturze. Nauczycielka matematyki najpierw sprawdziła, czy coś umiem, a potem spytała się, czy mam rodziców. Do głowy jej nie przyszło, że rodzice mogliby mi coś takiego zrobić! Potem był angielski. Dzieci w klasie, do której zostałem zapisany, uczyły się angielskiego już od trzech lat w szkole podstawowej. Ja nigdy. Ani be, ani me. Cztery lata później, gdy nauczycielka od angielskiego spytała się mnie, co chciałbym studiować po maturze, ktoś zażartował, że filologię angielską. Wywołało to taką wesołość, że już do końca lekcji nie udało się klasy uspokoić. Przez te całe cztery lata nie nadgoniłem braków językowych. Do dzisiaj świadomość tego, że nie jestem w stanie nauczyć się angielskiego, siedzi we mnie głęboko i uparcie. Dlatego też zaproszenie Dr Pieski traktowałem jako makabryczny żart.

Ale lubię podróżować. Odkryłem, że w wielu krajach są ludzie, którzy tak jak ja, starają się przy pomocy angielskiego rozmawiać z innymi. I, podobnie do mnie, znają ten język raczej słabo. Fajnie się z nimi gada! Czasami pod koniec rozmowy dochodzimy do porozumienia, że oni doskonale wiedzą, o co się pytam, ale nie mają pojęcia, jak mogliby mi pomóc. Bardzo mili. Naprawdę. Wiem, że ich słaba znajomość angielskiego wynika z biedy; ich rodziców nie stać było na dobrą szkołę. Miałem dla nich wiele zrozumienia. Pomyślałem, że będę zwiedzał świat jako ochotnik, który będzie uczył biedne dzieci angielskiego. Są organizacje, które pomagają w takich planach. I tak pojechałem do Indii. Uczyłem dzieci geografii po angielsku. Po wymienieniu wszystkich kontynentów dzieci dodawały „and India!”. Bo przecież, że to jest kontynent, każde dziecko widzi.

No i tak mi się spodobało, że uczę cudze dzieci angielskiego, że jakoś zapomniałem o Dr Mary Kay Pieski. Ale ona o mnie nie zapomniała. Przeczytała na Facebooku moje wspomnienia z Indii! „A, Romaniuk, witam bracie… cóż to, czyli mię nie znacie?” „Widzę, że uczysz dzieci angielskiego!” I tak słowo od słowa pojechałem do Polski przeżywać swoją polsko-angielską traumę. Jechałem jak na ścięcie. Przed wyjazdem nasz kierownik, pani Kristin Miller z Medina, Ohio, poprosiła mnie o plany lekcji na dwa tygodnie pobytu, pytała się o mój styl nauczania i w ogóle o moją pasję nauczyciela i gdy zobaczyła obłęd w moich oczach, szybko dodała: „Mary Kay wszystko mi o tobie powiedziała, więc jest OK”.

Spotkałem się z grupą już w Warszawie pod muzeum żydowskim, bo gdzie spotykają się Amerykanie w Polsce? Jako jedyny, który mówił po polsku, zrobiłem jakieś zakupy dla członków grupy, które później zostawiłem w aptece, więc od razu przedstawiłem się jako ten bez głowy. Wlazłem do małego busika, w którym było ze dwudziestu Amerykanów różnej płci i wieku. Po trzech godzinach podróży w upale bez klimatyzacji dojechaliśmy do Załęcza Wielkiego.

I tu się kończy trauma, strachy, poczucie nonsensu, a zaczęła się przygoda życia. Wjechaliśmy do Nadwarciańskiego Grodu, miejsca obozów harcerskich, parku krajobrazowego, Warty, łąk i lasów. Poznałem ponad setkę wspaniałych dzieci, ich polskich opiekunów, drużynowych i harcmistrzów. Moi amerykańscy towarzysze okazali się wspaniałymi pedagogami, którzy uczyli angielskiego poprzez gry i zabawy oraz świętowanie Czwartego Lipca, Halloween, Thanksgiving i innych dni ważnych tak dla dzieci, jak i dorosłych w Stanach Zjednoczonych. Amerykańskim nauczycielom pomagali amerykańscy studenci, którzy byli pomostem między nami a dziećmi. Podczas jednej z zabaw dziewiętnastoletni student z Florydy dał sobie rozpaćkać tort na twarzy. Byliśmy mu wszyscy wdzięczni, że nas to ominęło. Ale prawda jest też taka, że jak już odjeżdżaliśmy, podczas pożegnania to właśnie ten student najwięcej płakał, a dzieci razem z nim.

Zapraszam każdego do przeczytania „Newsletter” Fundacji Kościuszkowskiej z lata 2014 roku (63.1), gdzie na stronach 6-7 Dr Mary Kay Pieski opisała program nauki angielskiego w Polsce (TEIP), organizowany przez Fundację i Polish National Commission of UNESCO. (Trzeba sobie „wygooglać”). Program prowadzony jest od 1991 roku. Według danych statystycznych z 2013 roku w 112 obozach nauczania w Polsce 2200 amerykańskich ochotników uczyło 10200 polskich dzieci. Obozy odbywają się w różnych atrakcyjnych miejscach, takich jak Kraków, Gdańsk, Załęcze, a nawet w Pińczowie, gdzie jak wiadomo, coraz jaśniej od tego angielskiego.

Ja osobiście już tęsknię za Załęczem, za Wartą, lasem i łąkami. Za wyprawami rowerami, zabawami i żartami z dziećmi. Nie przyznałem się im, że mówię po polsku, ale szybko mnie rozszyfrowali podchwytliwymi pytaniami „czy Pan mnie słyszał?” Sure! Po obozie i rozstaniach polscy opiekunowie na otarcie łez zabrali nas na czterodniową wycieczkę do Krakowa i okolic. Tym razem bardzo wygodnym autobusem z klimatyzacją.

Polonusie, jeżeli lubisz uczyć dzieci, daj znać, bo może czeka na Ciebie przygoda życia. Dostaniesz wtedy list, jak ten zacytowany na początku. Zapłacisz tylko za podróż i wpisowe. A doświadczysz wrażeń , których za żadne pieniądze kupić się nie da!