Stanisław Kwiatkowski – Published 05/19

Norte–Dame to nie tylko katedra

Interesuję się architekturą nie zawodowo, ot tak, dla przyjemności. Nie chodzi tylko o wrażenia estetyczne. Gdziekolwiek jadę do jakiegoś zurbanizowanego miejsca, architektura potrafi mi bardzo dużo powiedzieć o zamożności kraju, jego kulturze i historii. Jeśli nie bierzemy pod uwagę miejsc „wystawowych”, projektowanych i budowanych „na pokaz” i niemających wiele wspólnego z resztą kraju, to możemy być pewni, że to jest ten prawdziwy obraz jakiegoś regionu.

Są jednak obiekty architektoniczne, które są dziełami sztuki, same w sobie stanowią perełki, pomniki geniuszu ludzkiego. Niewątpliwie takim dziełem jest katedra Notre–Dame w Paryżu. Mam swój bardzo osobisty sentyment do tej budowli.

Kiedy kilka lat temu byliśmy z przyjaciółmi w Paryżu, ubolewałem nad tym, że z powodu braku czasu poświęcaliśmy miejscom i dziełom z najwyższej półki sztuki światowej tylko po kilka minut, bo czas gonił i nie wystarczało go na kontemplację, czy zachwyt. Stwierdziłem wówczas, że współczesna turystyka pozwala jedynie na „zaliczenia” takich miejsc, jak Paryż. Słowo zaliczenie pochodzi ze słownika studenckiego. Chodziło o to, że zajęcia na uczelni podzielone były na wykłady i ćwiczenia. Wykłady prowadził zwykle jakiś utytułowany pan profesor i kończyły się egzaminem. Tu nie było żartów, bo nie zdanie groziło powtórzeniem roku, a nawet wyrzuceniem z uczelni. Do większości wykładów prowadzone były ćwiczenia, czyli praktyczne rozwiązywanie teoretycznych problemów poruszanych przez profesora na wykładzie. Prowadzili je zwykle asystenci profesora. W mentalności przeciętnego studenta istniał problem zaliczenia ćwiczeń, czyli zdobycia podpisu asystenta w indeksie, że nie jest się kompletnym półgłówkiem i rozumie się coś niecoś z wykładów. Plotę trochę, bo czasami nie było to takie łatwe. W każdym bądź razie istniało mentalne nastawienie takie, że zaliczenie jest, a reszta, czyli wiedza już nie jest istotna. Podobnie jest ze współczesną turystyką. Zalicza się Paryż, a co się z tego wyniosło nie jest już istotne. Teraz będzie można pochwalić się znajomym, że się jest światowcem i było się w Paryżu.

I tak właśnie zaliczałem Paryż, aż do momentu, kiedy stanąłem przed katedrą Norte–Dame. Wstrzymałem oddech i znieruchomiałem oszołomiony pięknem, majestatem i majstersztykiem projektowania i wykonania tej budowli, a oczy zaszkliły mi się ze wzruszenia. Stałem tak przez dłuższą chwilę, zanim ocknąłem się z tego stanu i ruszyłem się, żeby zobaczyć więcej i dokładniej. Proszę się nie dziwić, ta katedra jest naprawdę oszałamiająca.

Drugi raz Notre–Dame stała się powodem mojego wzruszenia i wilgotnych oczu, kiedy zobaczyłem ten skarb kultury ludzkiej i naszej cywilizacji buchający ogniem. Patrzyłem znowu oniemiały i wzruszony, niemal się modliłem, żeby ocalał i żeby to nie był akt nieprawdopodobnego barbarzyństwa. Resztę dnia chodziłem od komputera do telewizora, szukając najnowszych wiadomości. I wreszcie zaczęły napływać te bardziej optymistyczne: katedrę da się odbudować, pożar powstał prawdopodobnie z powodu aktualnego remontu, już napływają ogromne pieniądze na odbudowę. Na drugi dzień prezydent Francji ogłosił, że katedra będzie odbudowana. A ja poczułem, że jakiś ciężar, który uciskał moje piersi, spadł i oddychało mi się łatwiej. Wydaje mi się, że moje emocje były spowodowane przekonaniem, że wszyscy należymy do tego samego gatunku, który nazywamy człowiekiem, ziemia jest naszym wspólnym domem, a takie dzieła geniuszu ludzkiego, jak katedra Norte Dame są naszym wspólnym dobrem.

Stanisław Kwiatkowski