Stanisław Kwiatkowski – Published 09/17

Miasto, którego już nie ma

Od razu ostrzegam – słowa te kieruję do tych, którzy czytają jeszcze książki. Piszę „jeszcze”, bo i w liczbach bezwzględnych i w stosunku do populacji, liczba czytających spada. Nie będę tu podawał szczegółów, bo z doświadczenia wiem, że i tak prawie nikt nie uwierzy i zostanę oskarżony o szkalowanie dobrego imienia moich Rodaków.

A ja na przekór modzie, trendom, internetowi, tabletom, mądrym telefonom (jakie one tam mądre?) i innym narzędziom do komunikacji, lubię książki. A najbardziej te zwykłe, staroświeckie książki papierowe. Lubię czuć ich ciężar i przewracać kartki. Lubię rozwalić się w fotelu z książką, a czasami nawet przysnę, ale to nie szkodzi. Zawsze znajdę to miejsce, przy którym zasnąłem i złapię zagubiony we śnie wątek. Piszę o książkach, bo moje ostatnie spotkanie z książką było dość nietypowe. Mianowicie w niedzielę, siorbiąc poranną kawę i przeglądając gazetę, żona zawołała do mnie, że w „Plain Dealer”, naszym lokalnym dzienniku, jest recenzja jakiejś polskiej książki. Niecodzienne. Mieszkam w Cleveland już kilkadziesiąt lat i może nie czytam tej gazety zbyt dokładnie, ale nie natrafiłem jeszcze na recenzję polskiej książki. Nazwisko autora, Filip Springer, też nic mi nie mówi. Sprawdzam w internecie. Książka ta kilka lat temu była w finale nagrody Nike, najbardziej prestiżowej nagrody literackiej w Polsce, dostała również nagrodę imienia Ryszarda Kapuścińskiego. To coś znaczy. Z internetowej recenzji wynikało, że jest to historia małego śląskiego miasteczka koło Zielonej Góry, które zniknęło. Obydwoje z żoną oddaliśmy głosy za kupnem tej książki.

Tak już się utarło, że amerykańskie książki kupuję papierowe. Zawsze w internecie znajdę taniej, a co papier, to papier. Z książkami z Polski jest inna sprawa. Ceny są trochę niższe niż w Stanach, ale przesyłka jest dość droga, no i to czekanie kilka tygodni, zanim książka dotrze do nas. Ale prawie wszystkie książki są teraz dostępne w formie elektronicznej. Sprawiliśmy sobie dwa tablety, kupuję książkę w Polsce, płacę przez Paypal, ściągam książkę na komputer, przekopiowuję później na tablety i obydwoje z żoną mamy radochę. Do czytania na tablecie można się przyzwyczaić. Wprawdzie jeden z moich znajomych zachwala czytanie na telefonie, ale trudno mi się z tym zgodzić. Tablet nie powstał do rozmów telefonicznych, zrobiono go z myślą o czytaniu, a dopiero później został rozbudowany i dla mnie czytanie na tablecie jest znacznie bardziej podobne do tradycyjnego czytania.

A książkę, o której wspomniałem wcześniej, bardzo polecam. Ja pochłonąłem ją jednego dnia, a to znaczy, że książka mnie „zassała”. W historię miasteczka wplecione są losy mieszkańców, a te wojenne powodują, że ciarki przechodzą po plecach. Nie brak też mrocznych sztolni, poszukiwania skarbów i opowieści o tajemnicach II wojny światowej, ale dla mnie najważniejsza była historia tej części Polski.

Filip Springer, autor „Miedzianki”, jest dziennikarzem i książka napisana jest w formie reportażu. Taki jest prawdopodobnie sposób patrzenia autora na świat, ukształtowany przez zawód. Jego pozostałe książki, to też reportaże. Ale jest to pisarstwo czerpiące z najlepszych tradycji polskich tego typu literatury, tradycji z takimi postaciami, jak Melchior Wańkowicz, czy Ryszard Kapuściński.

 Dla tych, co zechcą tę książkę przeczytać, podaję informacje o polskim i amerykańskim wydaniu: Filip Springer „Miedzianka. Historia zanikania”, Wydawnictwo Czarne, Wołowiec 2012. I amerykańskie wydanie: “History of a Disapearance: The Story of a Forgotten Polish Town” by Filip Springer, Restless Books.
 
Życząc Państwu miłej lektury, kłania się nisko

Stanisław Kwiatkowski