Stanisław Kwiatkowski – Published 2/16

Zapraszam do zapoznania się z moją książką opublikowaną na:

https://www.smashwords.com/books/view/594554

Jest to zbiór opowiadań, dotykających świata i życia bohaterów moich dawnych reportaży radiowych. W publikacji znajdziecie także utwory pełne liryzmu i humoru.

Grafika na okładce: Eva Touré

 

1933978_107389396302746_2808559599691923338_n.jpg ¬

 

 

 

Moi Drodzy!

Lecha Foremskiego znam od wielu lat. Znam też (przeważnie z opowiadań), jego wielorakie pasje – fotografię, malarstwo, radio i teraz pisanie. Czytałem też teksty wychodzące z pod jego pióra, a raczej komputera, publikowane w naszym FORUM. Czasami odpowiadały mojemu gustowi, a innym razem trochę mniej.

Któregoś dnia Lechu ogłosił znajomym, że wydaje swoją pierwszą książkę z opowiadaniami. Na razie w formie elektronicznej, a później to się zobaczy. Z różnych powodów, bardziej lub mniej zależnych ode mnie, zwlekałem kilka tygodni z zakupem tej książki. Aż wreszcie powalony przedłużającą się grypą stwierdziłem, że jest to odpowiedni moment. Wpisując na Google nazwisko autora i tytuł książki bez trudu znalazłem księgarnię internetową, która ją sprzedawała. Cena tylko $1.99. Niewielkie ryzyko. Wieczorem ściągnąłem książkę do swojego tableta z zamiarem poczytania do snu. I tu popełniłem błąd, bo od pierwszej strony opowiadanka mnie „zassały” i nie mogłem oderwać się od lektury. Książka jest niewielka i niedużo nocy zarwałem, ale nie żałuję, bo nawet sny miałem związane z tymi opowiadaniami.

Muszę się przyznać, że nie przepadam za pisarstwem „emocjonalnym”, jak ja to nazywam i jakie uprawia Lech Foremski. Preferuję raczej pisarstwo „intelektualizujące”, które próbuje penetrować nasz świat, rzeczywistość, która nas otacza i nas samych. W tych opowiadaniach autor pokazuje, opisuje zło, nieszczęście i nawet niewinną miłość, która jest niszczona i to wystarcza, żeby poruszyć w nas, nawet te najmniej wrażliwe struny.

Lech Foremski „Bękart”. Polecam. Koszt niewielki, czytania też niewiele, tak, że nawet Ci, których zaczyna boleć głowa, gdy wezmą książkę do ręki, będą mogli dotrwać do końca.  

Z poważaniem

Stanisław Kwiatkowski

 

 

Fragment książki

 

(…) Dziadek raz jeszcze dokładnie wszystkiemu się przyjrzał, podszedł do chałupy i zastukał do niedomkniętych drzwi, spoza których usłyszeliśmy wysoki kobiecy głos:

― A, kto tam?!

― A, swój!

― A, jak swój, to niechaj włazi!

Weszliśmy do pogrążonego w półmroku wnętrza. Na krzywym zydelku, pośrodku izby, siedziała kobieta i obierała ziemniaki.

― Niech będzie pochwalony! ― przywitał się dziadek.

― A… na wieki wieków! ― odparła kobiecinka.

Podniosła się, wytarła zabrudzone ręce w poły fartucha i przyjrzała się przybyszom, mrużąc oczy. W końcu, radośnie wznosząc ramiona, wykrzyknęła:

― Aj jejku! Jezusieńku kochany! Toć to sam pan Józef, w nasze skromne progi! Niechaj wejdzie, a siendzie sobie. Zara starego zawołam! A to ci się chłop ucieszy!

Wybiegła na podwórze i, krzycząc piskliwie, przywoływała męża.

W stodole uchyliły się niewielkie drzwiczki, ze środka wyszedł niemłody już mężczyzna. Z jakąś dziwną szorstkością wykrzyknął w kierunku rozgorączkowanej kobiety:

― A co ty, babo, tak gębe drzesz!? Stało się co?! Bo morde drzesz, jakoby chałupa się paliła!

― A, pewnikiem, że sie stało! Przecie by sie nie darła, co by sie nic nie stało! ― odpowiedziała. ― Wołam ciebie, bo Czerwicki w nasze progi zawitał!

― Czerwicki powiadasz!? I ty teraz dopiero mi to mówisz! No, to nie wisz babo, co masz robić?! ― odkrzyknął chłop.

― A co by ja nie wiedziała? Pewnikiem, że wim!

― No to leć!

― Toć lece, lece! Olaboga, ja z tej uciechy to zupełnie głowe zatraciła!

Wbiegła do niskiej ziemianki, na moment znikając w jej czeluściach, po czym wyszła, trzymając w ręku pokaźnych rozmiarów kankę. Chłop zakrzyknął w jej stronę:

― A co?! Znalazła?!

― A co by nie miała znaleźć! Sama schowała, to i sama znalazła. Co by nie schowała, to by już nie było czym gościa uczęstować.

Chłop trochę rozzłoszczony podszedł do kobiety i wyszarpnął z jej ręki kankę, zrzędząc przy tym:

― A to ci baba, psia jucha! A ja sie tyla naszukał, a za cholere znaleźć nie mógł. Ale na szczęście gość przyjechał, to se człek po robocie gardło przepłucze. Że to na babe ni ma sposobu.

Jednak kobiecina, jakby przyzwyczajona do mężowskiej szorstkości, nic sobie z tego gadania nie robiła. Ze szczerze uśmiechniętą twarzą weszła do środka domu i żwawo poczęła ogarniać chałupę. Spojrzała na nas i powiedziała:

― A niechaj Czerwicki z kawalerem pójdzie na gumno, do starego, to ja se tu chate ochędoże, a później zawołam i bendziem się gościć.

Wyszliśmy na podwórze, gdzie pośrodku stał chłop z uśmiechniętą od ucha do ucha gębą. Zbliżył się do nas i począł starannie wycierać ręce w nogawki spodni. Upewniwszy się, że niczego niepotrzebnego na spracowanych dłoniach nie ma, podał rękę dziadkowi i długo zamaszyście nią potrząsał, wyrażając radość i zadowolenie z nieoczekiwanych odwiedzin. Po chwili spojrzał na mnie i przeciągle po chłopsku zapytał:

― A to, pewnikiem, będzie wnuczek Czerwickiego?

― A co, niepodobny? ― ze śmiechem odpowiedział dziadek.

― A toć, nie mówię, podobny. Jeno taka chudzina.
Dziadek, jakby w mojej obronie, odparł:

― No i ja nie wielkolud.

― Boć tam… Czerwicki mówi… ― powiedział chłop trochę zmieszany. ― A co Czerwickiego sprowadza w nasze skromne progi?

Dziadek uśmiechnął się szelmowsko i odparł:

― Wybrałem się w te strony z wnuczkiem na grzyby, ale widać, że grzybów nie ma. Pomyślałem sobie, że jak tu jestem, to nie pominę waszej zagrody i wdepnę na chwilę, a zapytam, może wskażecie jakie lepsze miejsce.

― Co by miał nie wskazać? Toć komu, jak komu, ale Czerwickiemu to ja wskaże! Jeno, że grzybów nima! Ot i cała prawda! Ale coś mi się nie widzi, co by Czerwicki za grzybami chodził. Jak znam Czerwickiego, to za grzybkami i owszem, ale pod zakąskę.

Powiedziawszy to, chichotał, klepiąc się z radości po udach.

― No i macie słuszność ― odpowiedział dziadek. ― Tylko czy w dobry czas was odwiedziłem?

― A nie widział, jak baba do chałupy kanke targała? Zara my tu sobie popróbujem. Niedawno cało beke utoczył. Jeno, że trochu sie zapożyczył, to po sąsiadach sie rozeszło, ale dla Czerwickiego pewnikiem starczy.

W tym momencie zwrócił wzrok w moją stronę i, mierząc mnie od góry do dołu, zawyrokował:

― Kawalera tyż ugościm.

Dziadek spojrzał na mnie i odparł:

― Młody jeszcze, nietrunkowy.

― A ile to wiosen kawaler sobie liczy?

Chrząknąłem, żeby przybrać jak najgrubszy głos, i odpowiedziałem:

― Jedenaście! To znaczy, będę miał jedenaście.

― A, to już kawaler pod wąsem. Tak se powinien zakosztować.

Dziadek, jakby chciał chłopa powstrzymać, z niesmakiem machnął ręką, mówiąc:

― Mikry taki, ot wyrostek, lepiej mu nie dawać, bo se głowę popsuje albo co i gorzej.

W tymże momencie kobiecina wychyliła się przez okno i gestami zaprosiła nas do mieszkania.