KRZYSZTOF NAWROT

 Stara portmonetka
 
 
Zwróciłem na nią uwagę, gdyż jej postać wyróżniała się nieco wśród innych klientów sklepu. Też stałem w kolejce i bezmyślnie rozglądałem się po półkach i witrynach z towarami. Moja kolejka nie była długa, lecz poprzedzająca mnie klientka robiła widocznie zakupy na zapas, bo coraz to prosiła o zważenie kolejnego towaru. Trochę mnie to zaczęło dręczyć, więc odwróciłem się i popatrzyłem w stronę stanowisk kasowych, przy których płacili klienci z samoobsługi. I wtedy ją zauważyłem. 
Była tak drobna, że początkowo wziąłem ją za dziecko. Stała przy kasie i przepuszczała kolejnych kupujących tak, jak gdyby czekała na resztę z dużego banknotu. Jednak cały czas mówiła coś cichym, przepraszającym głosem do kasjerki. 
– Już pani mówiłam – nieco za głośno i ostentacyjnie odezwała się kasjerka. – Nikt tutaj niczego nie oddawał!
– Co dla pana? – tym razem do mnie zwróciła się moja sprzedawczyni i widząc, że patrzyłem na scenkę przy kasie dodała wyjaśniająco – Chodzi tu już drugi dzień i mówi, że ją okradli. Pewnie zgubiła portmonetkę i teraz szuka wiatru w polu. 
Kiedy skończyłem zakupy, już jej w sklepie nie było. Spotkałem ją jednak znowu po kilku minutach, gdy wychodziła z warzywniaka. We wnętrzu trzy klientki rozmawiały na jej temat. 
– Widać, że się u niej nie przelewa. Jej płaszcz pewnie jeszcze dobrze pamięta komunę – powiedziała pierwsza. 
– No, przecież sama mówiła, że to była zwykła, mała “podkówka”. No, to ile mogła stracić? No, dziesięć złotych, piętnaście? – odezwała się druga. 
– Sama bym jej dała, jakbym miała. Ale jak człowiek nie ma pieniędzy to i dwa złote to dużo – żachnęła się trzecia. 
Zrobiłem warzywne zakupy i z podniesionym kołnierzem kurtki, bo zacinał deszcz, poszedłem szybkim krokiem do pobliskiego sklepiku z prasą. Była w środku i rozmawiała z właścicielką. 
– To taka zwykła “podkówka“, proszę pani. Ja tu byłam wczoraj i kupowałam proszek. Może została na gazetach, może spadła na podłogę i ktoś uczciwy przekazał do oddania? – mówiła znowu tym swoim cichym, przepraszającym tonem, jak gdyby zaklinając ponurą rzeczywistość. 
– Dzisiaj takich uczciwych to nie ma – odpowiedziała kioskarka. – Niech pani raczej przepatrzy kosze i śmietniki. Tylko na osiedlu, nie tutaj. Jak który ukradł, to pieniądze wziął, a portmonetkę wyrzucił. Ale nie tu na widoku, tylko dalej. A nie szkoda to czasu na szukanie? Pieniądze na pewno diabli wzięli, a ja pani sprzedam nową “podkówkę” za osiem złotych. Weźmie pani? 
Spotkałem ją po chwili jeszcze raz. Stała pod daszkiem przystanku autobusowego, chroniąc się przed deszczem. 
– Mogę wiedzieć, ile pani straciła? – zapytałem. – Może mógłbym chociaż częściowo pokryć stratę? Proszę, tu jest dwadzieścia złotych. 
Podniosła na mnie mokrą od deszczu czy od łez twarz i spojrzała ze smutkiem. 
– Ja nie szukam pieniędzy, proszę pana. W portmonetce miałam ostatni list od mojego syna. Nosiłam ten list przy sobie prawie dwadzieścia lat.